znanym jesteś, na lat kilka. Pamięć ludzka bardzo krótka.
— Wojtku — nie wymyślaj napróżno — przerwał Sylwan — wiesz mi, że co tylko wyobraźnia mogła wymarzyć i wyśnić, wszystko już przechodziło przez moję głowę: a żadna z tych mrzonek ognia, próby w sumieniu wytrzymać nie mogła. Są fatalności — nieuniknione! Skłońmy głowę przed niemi.
Sądzisz, że mi tak łatwo zerwać z moją przeszłością — stać się innym, zakopać gdzieś, zamrzeć nieznanemu w głuchej pustyni!
— Ale cóż cię zmusza do tego! — wyrwało się Wierzbięcie. — Dopóki żyła twoja matka, rozumiałem ofiarę dla niej, ale dziś....
— Może dla jej pamięci! — westchnął Sylwan — a może...
Wierzbięta sprzeczał się długo; rozmowa ich pod las zaciągnęła — i nie powrócili, aż około północy do dworku, w którym już u jednej tylko Tatiany się świeciło.
Wojtek trzy dni zabawił w Rusinowym Dworze — i nie mógł powiedzieć, ażeby podróż była daremną. Po sporach, rozprawach, argumentowaniach, stanęło na tem, iż Sylwan miał rok czekać, nim-by coś stanowczego przedsięwziął. Dał na to słowo Wierzbięcie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.