Sylwan zmiąkł w końcu i przyrzekł, że pomyśli o tem.
Wierzbięta zaś podstępnie układał tak, ażeby Zawierskie wyprawić również za granicę i — spotkanie z niemi uczynić nieuniknionem.
Powróciwszy do Makolągwy, nacieszywszy się dziećmi, wytłómaczywszy przed żoną — pobiegł trzeciego dnia do Zaborowa. Oczekiwano tu na niego — to jest panna Michalina tylko, bo matka patrzyła okiem niechętnem na stosunek z Horpińskim, — z wielką niecierpliwością.
Przez przywiązanie do córki nie śmiała się jej sprzeciwiać biedna stara, ale opłakiwała zaślepienie i modliła się o to, aby Pan Bóg ją wyzwolił od tej przyjaźni.
Przy niej więc nawet rozmówić się otwarcie z Misią nie mógł Wojtek; lecz wymienili słów kilka, a resztę trzeba było w listach pomieścić.
Podróż do Włoch nadzwyczaj się uśmiechała pannie Michalinie; zdrowie matki mogło ją usprawiedliwić. — Interessa nie były już w tak złym stanie, aby na skromną wycieczkę dwóch kobiet nie starczyły... Na pierwsze jednak wspomnienie o tem matka krzyknęła, załamując ręce i protestując, że nigdy na to nie pozwoli. Ludzie mieliby prawo naówczas oskarżać ją o ruinę, o marnotrawstwo, gdyby, zaledwie cudem się uratowawszy, przedsiębrały podróż kosztowną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.