ukraińsko-szlachecką i obyczajem kozaczym, — wśród znacznie spokojniejszego społeczeństwa wydawał się dosyć dziwacznym. Mimo wieku, nosił się kuso, ruchy chciał mieć młode i jaskrawemi chusteczkami na szyi, płeć bronzową, opaloną czynił jeszcze ciemniejszą; krzykliwy głos, ruchy gwałtowne, mimika, aż do śmieszności posunięta, raziły i męczyły w nim — ale dla nikogo sobie nie czynił przymusu.
Posiadłość ziemska, maleńka, zagadkowa — bo nikt nie wiedział, czy był na niej dziedzicem, dzierżawcą, czy zastawnikiem, — służyła mu tylko do utrzymywania koni, któremi frymarczył; miał ich zawsze wiele i nieustannie po jarmarkach z niemi, z Tatarami i innemi właścicielami tabunów, się włóczył. Grywał oprócz tego namiętnie w karty i w towarzystwie szlachty majętniejszej z tego powodu był przyjmowany, choć do salonu wcale nie zdawał się stworzonym. Resztki jakiegoś zapomnianego wychowania, złej francuszczyzny i pewnych elementarnych wiadomości, w nim się przebijały. Była to pozostałość z jakiejś chwili bytu naszego, która, gdy towarzyszące jej zjawiska znikły, sama dotąd ze swą właściwą fiziognomią się uchowała.
Wyprawiony do Makolągwy, pan Krysztof w początku dosyć był zimno przyjęty.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.