Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

żniony do najwyższego stopnia — nie mogąc długo zebrać myśli. Burza jakaś wrzała mu w piersi. Miał zwyczaj, gdy się czuł tak poruszonym, szukać ukojenia w przymusowej pracy.
Rozebrał się natychmiast, porwał książkę i chciał czytać, ale oczy tylko chwytały litery — umysł był gdzieindziej. Zmuszał się, powracał do przebieżonych wierszy — i nie podobna mu było się zwyciężyć.
Rzucił w końcu książkę. Potrzebował rozważyć, jak miał postąpić: uciekać, zniknąć, czy śmiało stawić czoło nieprzyjemnym następstwom?
Widocznem było, że Nitosławski nie bez myśli kazał się przedstawić Zawierskim.
Horpiński o pannę nigdy się starać nie myślał, ale mimo to był zazdrosnym. Bolało go serce. Oprócz tego położenie jego miało stronę drażliwą, śmieszną.
Wnioski z tego podobieństwa rysów, niemogące szkodzić arystokratycznego pochodzenia panu Wacławowi, na mało znanego nazwiska Horpińskiego jakiś fałszywy cień rzucały. Nieprzyjaciele, próżniacy, plotkarze — mogli wyzyskiwać wypadek.
Najłatwiej było nazajutrz zaraz siąść na konia lub bryczkę, odjechać do Rusinowego Dworu i tam przesiedzieć kilka miesięcy, dopóki-by się