ująć Pruszczyca, dopomógł mu w odzyskaniu szczątków spadku po stryju i na końcu dał do zrozumienia, że może się spodziewać wcale pięknego zarobku, jeśliby obiecaną metrykę potrafił zdobyć, a więcej jeszcze, gdyby i metrykę syna wynalazł.
P. Krzysztof zdawał się mocno tem zajęty, i zarówno nadzieja zarobku, jak chęć dokuczania arystokratom — pobudzały go do działania. Obiecywał natychmiast dać znać Wierzbięcie... i zaprzysięgał się, że dokaże co przyrzekał.
Można sobie wyobrazić, jak Wojtek był rozradowany, uszczęśliwiony, i co mu się marzyło — po tej rozmowie z Pruszczycem, po kilkakrotnem jeszcze ogadaniu sprawy i zleceniu mu jej na odjezdnem.
P. Krzysztof, zasilony pieniężnie przez Wierzbiętę — wyruszył z powrotem na Ukrainę. Wedle jego obietnicy w parę tygodni najdalej miał dać wiadomość o sobie.
Wierzbięta nawet przed żoną się nie przyznał do tego, co knował wspólnie z p. Krzysztofem: raz z przyczyny, że Pruszczyc wcale nie obudzał zaufania; powtóre, iż rzecz się zdawała bardzo jeszcze kruchą i niepewną.
Tydzień, dwa i trzy upłynęły... wiadomość nie dochodziła żadna.
Wierzbięta zaczynał być niespokojnym, z tego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.