szczycą i usposobiły go — do wygórowanych żądań...
— Muszą się mi dobrze opłacić! — mruczał idąc.
Pan Wacław, w eleganckiem rannem ubraniu, z cygarem w ręku przyjął przybywającego w progu, — stojąc sam i nie prosząc go siedzieć.
Ale grzecznym był bardzo.
— Będziesz pan łaskaw — rzekł — jaknajtreściwiej mi powiedzieć o co chodzi, czem mu służyć mogę — gdyż nadzwyczaj mi pilno.
— Panie dobrodzieju — odparł rzeźko Pruszczyc — nie pan mnie, ale ja je mu służyć mogę. Rzecz, krótko a węzłowato ma się tak.
Nieboszczyk papa pański, był primo voto żonaty z chłopką i miał z nią syna... Niech pan się nie zżyma i słucha do końca. Dowody, że małżeństwo to było ważne i zawarte istotnie, starano się zniszczyć, ale przecie istnieją — i ja je mam w ręku.
Z temi dokumentami braciszek panów może się upomnieć i o nazwisko — i o fortunę... Hm? Idzie o to: czy jemu mam wydać dowody te — czy dla świętego spokoju, panowie-byście sobie życzyli może, abym je im wręczył? Rozumie się, iż o to ułożyć się musimy.
Gdy Pruszczyc w tych krótkich słowach grubiańsko, ostro całą rzecz wyłuszczał, napawając
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.