Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

się wrażeniem, jakie się uczynić spodziewał na p. Wacławie — Nitosławski zbladł naprzód, rzucił się, cofnął, ale natychmiast odzyskał panowanie nad sobą, zaciął usta, przybrał postawę pańską, dumną, wysłuchał do końca, i gdy p. Krzysztof, zamknąwszy przemówienie, spodziewał się jakiejś odpowiedzi — chwilę stał Nitosławski niemy...
Zwolna potem ręka mu się podniosła, i niemówiąc słowa, wskazał na drzwi.
Pruszczyc nie chciał zrozumieć tego ruchu.
— Panu dobrodziejowi — rzekł wpół szydersko, napół pokorniej już, może być nieprzyjemnem samemu o to ze mną traktować. To się rozumie — Ja tam w targu żadnym delikatności nie mam. Może więc zechce mi pan wskazać osobę zaufaną?
Nitosławski milczał, tylko mu się oczy oburzeniem paliły... i zwolna cofał się coraz dalej.
— Zresztą jest to rzecz namysłu wymagająca, — dodał Pruszczyc — więc zostawiam czas do niego.
Wiadomo gdzie mieszkam, Pańkowszczyzna pod bokiem. Dziesięć dni mogę ofiarować do namysłu...
I na to nie było odpowiedzi. Nitosławski wskazywał ręką drżącą na drzwi.
— Idę już, idę — odparł bezwstydnie p. Krzysztof — nie cofam com powiedział. Życzę się na-