Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale-bo po kiego licha — mówił sobie — miałem się litować nad żółtobrzuchami —? Z niemi zawsze gra taka. Wierzbięta mi zapłaci i kwita — a poskrobią się potem — tem ci lepiej. Chciałem uniknąć skandalu...
Nim dziesięć dni upłynęło, przynaglony listem, niespokojny nadbiegł brat p. Wacława. Podzielał on przekonania brata w ogóle, ale z drugiej strony przedstawił mu, że było obowiązkiem ich spełnić wolę ojca.
Ojciec zaś, o czem wiedzieli, wyposażył hojnie sierotę, do której mu się przyznać nie dawała rodzina, dał jej nazwisko, wychowanie, majątek... należało więc może zapobiedz, dla pamięci ojca — aby błąd jego młodości nie został rozgłoszony.
Cały dzień jeden i noc spierali się bracia co czynić; naostatek Wacław, choć z trudnością, zgodził się na to, aby kogoś wyprawić do Pruszczyca, dla rozpatrzenia się w tych dokumentach.
Buchta miał całe ich zaufanie.
Opowiedziano mu treściwie rzecz całą i zlecono się ostrożnie rozpatrzeć.
Pruszczyc już był stracił nadzieję, aby z Nitosławskimi dało się co zrobić, gdy Rządzca nadjechał.
— Polecono mi obejrzeć i zdać sprawę z tych dokumentów, o których pan wspomniałeś p. Wa-