Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

cławowi — rzekł po przywitaniu. — Spełniam rozkazy.
Pruszczycowi trudno się było wytłómaczyć z tego, iż dokumentów tych — nie miał w ręku. Zająknął się, splunął, i dodał, że naprzód chce wiedzieć stanowczo, czy pp. Nitosławscy myślą z nim traktować lub nie. Inaczej nic nie pokaże.
— Żądasz pan więc, abyśmy kota w worku kupowali? — odparł Buchta.
— Nie — ale kota z worka nie dobędę, póki słowa nie dacie, że go sobie kupicie. Nie zechcecie wy, znajdę innego kupca — a może mi lepiej niż wy zapłaci.
Konferencya, naturalnie, przeszła na niczem; lecz Pruszczyc zaledwie się pozbył Buchty, pewny już, że targu z nim dobić muszą, poleciał sam nabywać — metryki.
Człowiek, w którego ręku one się znajdowały — zasługuje na to, abyśmy w kilku rysach go odmalowali. Niewielkiego wykształcenia, — marzyciel trochę naiwny — prostego obyczaju, należał on do rzędu tych, wykarmionych biblią i duchownemi pismami, ludzi, którzy mają wiarę i od pewnych zasad nie odstępują. Ubogi, był przy swem ubóstwie dziwnie zrezygnowany i szczęśliwy... obcując ciągle tylko z ludem i ze Słowem Bożem, miał pogląd na świat zupełnie różny od pospolitych ludzi.
Na modlitwie czasem płakał, a z dziećmi śmiał