Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

cyą bytu, — gdy jest zasadniczem. Nas boli ono, bo mybyśmy pragnęli trwać i zapewnić byt sobie — ale co ten proch, jakim my jesteśmy, znaczy wobec ogromu, w którym wiruje?
„Przejeżdżałem przez Kraków. Pamiętasz Bochenka, jak zachwycał się wśród tych dosyć zaniedbanych ruin, tej wielkiej wspaniałej konchy, z której wyszło ciało, co ją ożywiało, a napełniły drobne istotki... Zmieniło się tu wiele też na lepsze, ale powoli idzie metamorfoza...
„Dawne życie zbyt głębokie tu wyryło koleje, których nowe, daleko słabsze, zatrzeć tak łatwo nie potrafi.
„Żywej duszy znajomej, nikogo, coby miał jaki związek ze mną, albo mnie mógł obchodzić. Daje to wielką swobodę, ale razem czyni człowieka niby upiorem z innego świata, odwiedzającym niewidomie teatr, na którym miejsca niema dla niego samego. Zabawiłem tu krótko, nie zadając sobie pracy spełnienia obowiązków sumiennego turysty. Miasto mi się wydało ubogiem, smutnem — a! i brudnem!
„Nie wiem jak komu, ale dla mnie... brudy wszelką odejmują poezyą przedmiotom. Natura, gdy niszczy, dokonywa tego obowiązku z jakimś sromem dziewiczym, pokrywa roślinami rany i śmieciska, osłania zgniliznę, przerabia ją co najrych-