Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

gu — w końcu Nitosławski chciał dowieść, że umie być wdzięcznym i że potrafi gości też przyjąć z „szykiem“.
Po zapewnieniu się, że Bouquerel odpowie wszelkim wymaganiom europejskiego smaku, — postanowił dać obiad dla swych znajomych i nowych przyjaciół.
Zamawiając go u francuza, po przedyskutowaniu menu i win jakie podawane być miały, zakończył tym frazesem:
— Niech pan raczy pamiętać, że mi wcale nie idzie o to, co obiad kosztować będzie, ale wielce o to, aby mnie i pana nie skompromitował. Powinien być takim, ażeby o nim po roku jeszcze wspominano.
Francuz skłonił się pewien siebie, że mając Carte blanche, odpowie położonemu w nim zaufaniu.
Kilkanaście osób zaproszonych, wybranych z najlepszego towarzystwa, do których umieli się przyłączyć dwaj pasożyci, co sławę biesiady roznieść mogli po świecie: Kapitan Lurski i chudy a gadatliwy Salwator — składali owo kółko, które p. Wacław w osobnej salce hotelu miał przyjemność ugaszczać.
Samo pojrzenie na zastawę stołu przekonało Nitosławskiego, że mógł być spokojnym — i że obiad wstydu mu nie zrobi.
Kapitan Lurski, wielki gastronom, który umiał