Fredzia. Ojciec był do niego nadzwyczaj przywiązany.
Młody baron był piękny jak laleczka, tak jak Węgry i Węgrowie być umieją, gdy się im podoba.
Jednego poranku wiosny zjawił się powóz, końmi pocztowemi zaprzężony, i w ganku wysadził barona Tadeusza, Fredzia i kamerdynera, który zapytał o apartament wyznaczony dla gości.
Panna Michalina chciała wyjść na przywitanie, zastępując trochę cierpiącą matkę, lecz widok Alfreda ją wstrzymał.
W parę godzin potem wszyscy razem byli w salonie i — robili prawie nową znajomość z sobą, bo baron i Zawierska zaledwie niegdyś się spotykali na świecie.
Baron rozpoczął od pochwał rezydencyi w Zaborowie; Fredek, naturalnie, dostał się do zabawiania pannie Michalinie. Dzień zeszedł bardzo przyjemnie, bo wszyscy czuli się ku sobie sympatycznie usposobionymi.
Panna Michalina pod madiarską butą Fredzia doskonale odgadła dobry i łagodny jego temperament. Okazało się po południu, iż ex-huzar był namiętnym, choć niebardzo szczęśliwym, akwarellistą. Mówiono o sztuce, o Wiedniu, o galeryi, o Makarcie... o wystawach — o nowych książkach.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.