stanąć z Wacławem w krótkim czasie na stopie poufałości — a razem służył mu gorliwie, przywłaszczył sobie urząd vice-gospodarza, pod pozorem, że on tu był, jak w domu.
Goście, po większej części ludzie młodzi, lub chcący być jeszcze młodymi, w najlepszych humorach zasiedli do stołu, wiedząc, że ich czeka jedna z tych uczt monumentalnych, które po sobie rzadko niestrawność, zawsze miłe zostawiają wspomnienia.
Nitosławski z talentem umiał mówić o niczem, bawić dowcipem pożyczanym, ożywiać towarzystwo i tonowi męzkiej rozmowy nadać tę swobodę przyzwoitą, która pozwala mówić o najdrażliwszych rzeczach, nie przechodząc w trywialne grubiaństwo. Lurski był w tem także mistrzem.
Aż do drugiego podania wszystko szło nadzwyczaj składnie i ożywienie rosło. Oczy zaczynały błyskać coraz jaśniej, usta otwierały się coraz szerzej, i nieznacznie od ogólników przechodzono do faktów miejscowych, aby gościa, p. Wacława, wtajemniczyć w życie stolicy.
Z pewnem umiarkowaniem, ale nie bez złośliwości mówiono o domach, w których Nitosławski bywał, o kobietach, o pannach na wydaniu, o młodzieży. Przyzwoitość tylko Zawierskich wcale tknąć nie dozwalała. Wiedziano, że p. Wacław miał pewne zamiary.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.