ła, iż powinna była dać przynajmniej czas do namysłu i oswojenia się z tą — ofiarą.
Odpowiedź więc nie brzmiała odmównie, ale Zawierska zaklinała o wytrwanie i cierpliwość. Tłómaczyła to charakterem córki, który potrzebował czasu, aby wrażeniu uledz i postanowienie wyrobić w sobie stanowcze. Zapraszała Alfreda, kończąc list zapewnieniem, że wszystko się skończy szczęśliwie i że ona będzie najszczęśliwszą, los córki powierzając kochanemu baronowi.
Była to tylko zwłoka chwilowa — a koniec łatwo dawał się przewidzieć. Michalina na duchu się przygotowywała do ofiary dla matki.
Straciwszy nadzieję jakiegoś szczęścia marzonego dla siebie, chciała przynajmniej dać je dobrej, kochanej swej matusi.
Baron nie budził w niej wstrętu. Wielkiej niedoli z nim, tak jak wielkiego szczęścia, się spodziewać nie mogła. Był dobrym, łagodnym i kochał się w niej, ale zarazem była to jedna z tych istot, których ani umysł ani serce nigdy się wysoko dźwignąć nie dadzą. Można w nim było przewidzieć namiętnego kochanka, łagodnego męża, płochego później człowieka i zimne stworzonko, które w sobie żyć będzie, nikomu się nie naprzykrzając, aby tem własny okupić spokój.
Misia mówiła sobie, pocieszając się, że i gorzej trafić się mogło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.