Zagaić rozmowę o tem, co było istotnym celem podróży, nie łatwo potrafił Wierzbięta.
Potrzebował całej swej odwagi, czerpanej w uczuciu przyjacielskiem dla Sylwana, aby módz naostatek przystąpić do opowiadania.
Począł je od opisu swej podróży z Sylwanem i zawiązania z nim braterskiego stosunku; — opowiedział potem o bytności Pruszczyca otwarcie, o tropie, po jakim wpadł na ślad dokumentów, o ich odzyskaniu — i, zdumionemu aż do osłupienia p. Wacławowi, rzucił otwarcie to pytanie:
— Będziecie panowie, czy nie, stawać przeciwko rehabilitacyi człowieka, który się nic nie domaga oprócz nazwiska, do jakiego ma prawo? Wyposażony dostatecznie, wiem, że do majątku rościć nie będzie najmniejszych pretensyi.
Rozporządzacie panowie takiemi środkami, iż do walki z wami, ani on, ani ja dla niego, wystąpić przeciw wam nie mogę. Otwarcie więc powiadam: zrzeczemy się wszystkiego, jeżeli dobijać się będzie potrzeba prawem.
— P. Wacław długo stał zamyślony i milczący — blady i jakby w walce z samym sobą.
— Słuchaj pan — rzekł — wiesz, że ten nikczemny Pruszczyc już nam sprzedaż dokumentów proponował. Odrzuciliśmy ją z pogardą. O sprawie tej wie on, wiesz pan, wiedzieć będzie wielu — i nieznając okoliczności — sądzić nas zechcą. Ja
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.