Wstrzymywała i przytomność Pruszczyca, przyjaciela domu, który na obiad był zaproszony i siedział jakiś milczący, niekoniecznie rad tej Lukullusowej uczcie. Kapitan Lurski zabawiał go, jako kollegę.
Przy desserze z wystąpieniem szampana najpierwszych mark, wesołość i swoboda silnie się spotęgowały. Pruszczyc tylko pił bardzo umiarkowanie i dolewać sobie nie dozwalał. Języki się rozwiązały, żarty i dowcipy stały się coraz śmielsze.
Wstając od stołu do czarnej kawy i likworów, wszyscy byli kochający, przyjacielscy, gadatliwi, śmiejący się, szczęśliwi. Kupkami obozowano po salonie.
Nitosławski na kanapce przysiadł chwilę, z dobrodusznym owym hrabią Antonim, który go wprowadził do Zawierskich.
Uderzył go po kolanach poufale, nalewając mu Chartreuzę.
— Jak sądzisz, kochany hrabio — czem się skończą starania moje?
Panna mi się nadzwyczaj podobała — jestem rozmarzony, rozkochany. Niezrównaną byłaby królową salonu. Dystynkcya, takt, rozum, nauka, a przytem ta jej piękność.
Zimną jest dotąd jednak dla mnie.
Hrabia Antoni zapalał cygaro.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.