Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

rem na łasce i dożywociu jest teraz papież — głowa Kościoła, u którego stóp niegdyś cesarskie korony w proch padały.
„Można westchnąć nad tem — ale jest aureola, co taki upadek pozorny otacza; co wielkim czyni umiejącego nosić godnie potęgę ubóztwa i potęgę bezsilności fizycznej.
„Jedźmy więc do tego Rzymu, o którym tu mi już mówią, że go nie poznam. Wątpię, ażeby nowe życie uroku mu dodało.
„Rzym... prawie zawsze człowiek ma talent, odgadując przyszłe ważenia, omylić się na nich. Nie dziwię się, że taką czcią otaczano zawsze proroków, wieszczów, jasnowidzących — niema nic trudniejszego nad przewidzenie przyszłości w drobnych, równie jak wielkich rzeczach. Człowiek najczęściej się gwałtownie napiera tego, co mu ma zaszkodzić, odpycha to, co-by pożytecznem być mogło. Wyobraziłem sobie Rzym pod uciskiem niezbłaganych wymagań teraźniejszości — innym.
„Zmienił się — prawda — lecz w głównych rysach, które wieki rzeźbiły, pozostał sobą. Widzę wiele nowych postaci, ale z poważnych ruin mało mi wyszczerbiono. Cóś z Łaźni Diokleciana. Zato widzę dużo odkopanego świeżo, odkrytego, zdobytego zpod warstwy prochu nagromadzonej wiekami, a na kilkanaście stóp już grubej. Z tych