późno, gdy już miano iść do stołu, wesół, roztrzepany, kontent z siebie i z roli, jaką tu teraz mógł odegrywać. Kieszenie miał pełne plotek.
Między innemi przywoził i tę zdumiewającą, której wierzyć nie chciał, że tajemniczy Horpiński, tak nadzwyczajnie podobny z twarzy do Nitosławskich, okazał się teraz ich bratem, z pierwszego małżeństwa, które dopiero niedawno odkrytem i przyznanem zostało.
Mówiąc o tem, Emil patrzał na gospodynię domu, która oczy miała spuszczone, nie okazując ani zdziwienia, ni ciekawości i — dodał:
— Ale to jest bajeczka, którą się komuś wymyśleć podobało niezręcznie, opierając się na podobieństwie fiziognomii. Po tylu latach — odkrycie zatajonego pochodzenia — to, do niczego niepodobne.
— Przepraszam pana — wtrącił Wierzbięta — mogę jaknajuroczyściej poświadczyć, że to jest najprawdziwszą prawdą. Nitosławscy nie przeczą temu, i rzecz nie ulega wątpliwości. Niedawno odbywszy podróż na Ukrainę, przekonałem się o tem na miejscu.
Pan Emil trochę się zdziwił tak kategorycznemu twierdzeniu, ale wkrótce dodał wesoło:
— To mnie bardzo cieszy. Pan ex-Horpiński będzie mógł teraz zająć śmielej należące mu w spółeczeństwie naszem miejsce. C’est parfait.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.