Nie widać jednak było po Paczuskim, aby go te wistocie radowało wielce. Chciał przeciągnąć rozmowę w tym przedmiocie i badać Wierzbiętę, ale ten się nie dał wyzyskać i zaczął mówić o czem innem.
Paczuski i gospodarz domu, jakby się o to umówili zawczasu — rozmowę o konieczności pobytu w mieście na zimę — zagaili. Obaj się zgadzali na to, iż wieś zimą była nie do zniesienia. Emil Paczuski mocno obstawał za Warszawą, baron przemawiał za Wiedniem, o którym mówił z takim zapałem, że go odżywionego trudno teraz poznać było — Es giebt nur a Wien! powtarzał uniesiony.
Michalina słuchała obojętnie, ale się nie sprzeciwiała. Wyzwana wprost o powiedzenie swego zdania, uśmiechnęła się, twierdząc, że wszystkie większe miasta europejskie dla gości do nich przybywających kubek w kubek były do siebie podobne. Wolałabym jednak Warszawę — dodała pocichu.
Baron nic nie miał przeciwko niej, ale pocichu ubolewał, że była — bardzo brudną. Powiedział to poufnie na ucho Emilowi.
Zresztą, dla zdrowia żony, głosował za tem, aby się udać na południe; a Paczuski także miał wielką do Włoch ochotę, tylko matka mu się w tę podróż straszną wybrać nie dozwalała, marząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.