ręczał, że ani w Warszawie się nie pokazał, ani o nim ktokolwiekbądź wiedział.
Wpadł jak w wodę.
Wojtek oczekiwał ciągle — ale napróżno. Dwa razy listem zapytywała go pani Michalina o Horpińskiego i — musiał naostatek przyznać się przed nią, że poszukiwania były nadaremne — że on nawet, do którego-by Sylwan powinien się był zgłosić koniecznie — nic a nic o nim nie wiedział.
Baronostwo na zimę wyjechali: naprzód do Warszawy — było to ustępstwo dla żony, potem do Wiednia, a w Zaborowie pozostał tylko rządca Niemiec, trochę mówiący złą polszczyzną. Od tego Wierzbięta się dowiadywał później, iż baronostwo byli we Włoszech, że pani ciągle chorowała, że w kraju nie można się ich było rychło spodziewać.
Po roku Wojtek odebrał list z Sorrento od Michaliny, krótki, dziwny, z prostem pozdrowieniem tylko. Nie było w nim pytania: wzmianki o nikim nic — a jednak Wierzbięta w odpowiedzi czuł się obowiązanym dodać, że dotąd nie odebrał żadnej o przyjacielu wiadomości.
Nastąpiło milczenie.
Wierzbięta nie mógł teraz myśleć nawet o Sylwanie: taką trwogą przejmowało go wspomnienia o nim. Lękał się samobójstwa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.