by sumiennie chciał sobie zdać sprawę z rezultatu własnych badań.
W kilku słowach nakazał naprzód środki bardzo proste i przepisał dyetę. Nie widać było, aby tak bardzo o swym pacyencie rozpaczał. Wojtek, który mu się przypatrywał pilno, niewiele się mógł nauczyć z twarzy.
Wyszli przed chatę razem, gdyż Sylwan zdawał się potrzebować spoczynku.
— Doktorze! — odezwał się Wojtek — jestem przyjacielem tego człowieka, potrzebuję wiedzieć; mów mi prawdę: czy jest jaka nadzieja ocalenia go!
Lekarz, nim odpowiedział coś, rzucił kilka pytań, tyczących się przeszłości.
— Pański przyjaciel — rzekł w ostatku — prawdopobnie sam chciał się umorzyć i silny swój organizm zniszczył dobrowolnie. Nie mogę ręczyć, czy się teraz jeszcze dźwignąć potrafi; ale gdyby miał wolę, która dokazuje cudów, gdyby były środki....
— Środki! — przerwał Wierzbięta żywo — ależ ja mu przywiozłem kilkadziesiąt tysięcy rubli, które od lat wielu leżały u mnie! Nakłoń go pan tylko do przedsięwzięcia właściwych środków, a nie zbraknie mu na niczem.
Doktor wielkiemi zdziwionemi oczyma spojrzał na mówiącego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.