więc właściwie nie mogę się przyznać do żadnej części kraju, jako do swojej.
— Nie ma pan rodziny wcale? — zagadnął hr. Antoni.
— Niestety! — szepnął smutnie Sylwan. Antoniemu nie wypadało badać go dłużej.
Zachodząc z różnych stron, hr. Antoni nie zdobył nic, i gdy Horpiński go pożegnał, patrzył zanim zupełnie zawiedziony w nadziejach. Wytrwawszy tak przez czas jakiś — aby o ucieczkę z placu posądzonym być nie mógł; obrachował Horpiński, iż teraz już śmiało może cofnąć się do Rusinowego Dworu.
Chciał jednak przed odjazdem pożegnać Zawierskie. Nie był do tego obowiązanym, lecz tęskne jakieś uczucie, a może i niechęć ku Nitosławskiemu, instynktowa, nieprzezwyciężona, prowadziły go tam.
Nie czekał jednak wieczora i wolał przyjść w takiej godzinie, gdy mógł znaleźć tylko matkę i córkę. Z twarzą, na której głęboki smutek mimowoli się piętnował, przestąpił próg tego domu. Upokarzało go to jak słabość, że się przywiązał, że przyrósł do tych pań — których nie miał prawa kochać — dla których był całkiem obcym.
W salonie, gdy wszedł, nie było nikogo, oprócz matki i córki. Zawierska była nieco cierpiącą.
Witano go — jak zawsze, uprzejmie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.