przywary średniego stanu. Jest to człowiek niebezpieczny, bo gładki i zręczny — wewnątrz pusty.
Namiętnie dokończył tej charakterystyki Horpiński, i byłby może ją rozwinął obszerniej, gdyby w tej chwili pani Zawierska go nie zagadnęła, tak, że musiał wstać i pójść do niej. Równocześnie matka szepnęła córce, żeby się dowiedziała: co się u babci dzieje, i panna Michalina wyszła, a Sylwan został sam na sam z Zawierską.
Schyliła się ku niemu.
— Chciałam z panem mówić — odezwała się — mam w nim wielkie zaufanie... chcę się go poradzić, jak przyjaciela.
Pan to już musiałeś spostrzedz, że Nitosławski ma zamiar starać się o Michalinę.
— Wszyscy mówią o tem!
Westchnęła Zawierska.
— Partya byłaby doskonała — odezwała się — ale Misi nie podobał się, jak mi się zdaje. Co pan o nim sądzisz?
— Mało go znam — odparł ostrożnie Horpiński.
— A! nie wymawiaj mi się pan, proszę — nalegała matka. — Ludzie, jak pan, obdarzeni, mają instynkta — obracasz się w tych kołach, w których on bywa. Co o nim mówią? jak go sądzą?
W Sylwanie kipić zaczynało: chciał się wstrzymać, trudno mu było. Czuł, że gdy mówić pocznie, może powiedzieć za wiele.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.