Niech mi pani wierzy — odezwał się żywo — niemogąc dłużej poskromić, że — panny Michaliny instynkt, trafność sądu, powinny to decydować. Jeżeli córce pani się nie podobał, to starczy, aby się z nim pożegnać grzecznie.
— No, ale pan sam, ludzie, co sądzicie? — wtrąciła Zawierska.
— Dla mnie jest antypatycznym — rzekł bez ogródki już Sylwan. — Widzę w nim pospolitego człowieka, bez wielkich zdolności, w towarzystwie rutynowanego, zręcznego; ale nic w nim szlachetniejszego nie umiem dopatrzyć. Lubi się bawić, dobrze jeść i pić, spekulować na koniach. Nie wyprawia orgii, ale z pewnością, wciągnięty do nich, nie miałby siły się oprzeć pokusie. W moich oczach zuchwalstwem się to wydaje, że śmie nawet pomyśleć o p. Michalinie. Niech Bóg broni, aby ona miała paść jego ofiarą.
Mówił coraz goręcej, twarz mu się paliła, biegały oczy. Zawierska słuchała, wzruszona.
— Jeszcze raz powtarzam — dodał — niech się pani z zamkniętemi oczyma zda na sąd p. Michaliny i nie przeciwi jej. Nitosławski ma wszystko, co dla każdej innej panienki uczyniłoby go pożądanym — tylko nie dla córki pani.
Zawierska milcząco podziękowała mu, podając rękę, i westchnęła.
— A! mój Boże — odezwała się — jak to trudno
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.