Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

tościwym — napierw, kiedyś odsądzał biednego Emila Paczuskiego od — wszelkich towarzyskich jego zalet, dziś drugi raz, gdyś Nitosławskiego zgniótł na proch...
Oprócz tego często gorycz czuć w jego sądach o ludziach — jesteś pan takim mizantropem?
Horpiński jeszcze się był nie uspokoił.
— Może w istocie ludzi nie lubię — rzekł — i nie wiele cenię — ale z panią muszę być szczerszym: pójdę dalej i powiem, że we mnie ta mizantropia być może mimowolną zazdrością. Mam żal do wszystkich głupców, że są szczęśliwi i że się im wiedzie; radbym zamącić ich powodzenie tym, co na nie wcale nie zasługują — przez prostą słabość, bom sam nieszczęśliwy, bo mnie się nie wiodło, bo los mnie skazał na pokutę za grzechy niewłasne.
Powiadam więc sobie: za co oni lepsi być mają odemnie? Bywam zły, bardzo zły... nie taję się z tem.
Słuchając, panna Michalina rumieniła się i bladła. Rada była go ukołysać, uspokoić.
Panie Sylwanie — rzekła — to jakieś bolesne żarty! Pan nie jesteś tak niesłusznie mściwym — tak nielitościwie gniewnym... musisz mieć serce dobre; fantazya tylko zrywa się czasem na takie wybryki! Przykro mi było słyszeć to z ust jego.
Horpiński głowę nieco pochylił przed nią.