i starałam pozbyć. Wystaw pan sobie, iż to miało tylko ten skutek, że jest natrętniejszym, niż kiedy.
— A dla mnie spotkanie z nim byłoby nieznośnem — rzekł Sylwan — wolę się wyrzec nowin warszawskich, niż narazić na p. Emila. Nastąpić na żabę: zawsze jest rzeczą nieprzyjemną.
— Przecież dziś à point nommé, nie podobna, by przyjechał — odparła wdowa filuternie. — Przybywaj pan na herbatę... proszę.
I kazała woźnicy popędzać, a Sylwan wrócił do siewaczy.
Ciekawość go ciągnęła do Brzózek.
— Choćbym nawet miał się spotkać z Emilem — rzekł sobie — zniosę go.
W Brzózkach nie było nikogo, oprócz matki i córki.
Strój piękny pani Bończyny dowodził, że na gościa tego rachowała, i że nie zupełnie był jej obojętnym... wyszła śmiejąca się, wesoła, ożywiona i poprowadziła go do matki.
Sędzina poczęła rozpytywać o gospodarstwo. Horpiński niechcący się ożywił; chmury mu zeszły z czoła. W tym dworku wdowim tak jakoś było cicho, swobodnie, dobrze, atmosfera otaczała go tak łagodna — iż i w niej czuł się odżywionym.
Gosposia przysiadła się do niego.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.