— Wiem to, że dla moich niepięknych oczu pewnie-byś pan nie przyjechał do Brzózek, że ciekawy jesteś coś się dowiedzieć o losie Michaliny, o innych znajomych?... nieprawdaż? Będę wspaniałomyślną i nic ani skłamię, ani zataję.
Wiesz pan — ciągnęła dalej — że Michalina tej zimy miała mnóztwo natarczywych adoratorów. Ma ona ich zawsze, ale w tym roku!!...
— Pan Wacław Nitosławski — wtrącił Sylwan.
— Z ust mi go pan wyjąłeś — mówiła dalej Bończyna. — Naturalnie, stał na czele.
Zatrzymała się chwilę wdowa.
— Zgadnij pan co się stało? — rzekła.
— Został przyjęty — odparł Sylwan ponuro.
— Nie — odprawiono go — rozśmiała się Bończyna i, cała Warszawa temu wydziwić się nie może. Nazywają tę kochaną Misię dziwaczką. Wistocie zarzucić nic nie można Nitosławskiemu.
— Oprócz tego — dokończył Horpiński, że to jest zero w złoto oprawne.
— Misi nie potrzeba męża, któryby był cyfrą — dodała wdówka — ona sama jest nią; a zresztą, cóż mu zarzucić? — powtórzyła wdowa.
No — i zaraz po otrzymanym wianku grochowym — mocno podobno dotknięty, zwrócił się ku hrabiance M.... a starał o nią tak gorąco, na złość Misi, że w cztery tygodnie się zaręczył.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.