woli urabiać — odezwała się Bończyna i westchnęła.
Horpiński się roześmiał.
— Wolno pani próbować — zakończył.
Rozmowa dosyć wesoła toczyła się przy herbacie, a Sylwan dnia tego był daleko bardziej towarzyskim, łatwiejszym, mniej gorzkim, niż zwykle. Wdówka zalecała mu się potrosze, bo się jej dosyć podobał — ale mało miała nadziei, aby go mogła pociągnąć ku sobie. Nadto był poważnym dla niej.
Powróciwszy do Rusinowego Dworu, Sylwan wszedł do izby matczynej z tak wypogodzoną twarzą, iż ona sobie tego wytłómaczyć nie umiała. Żartował z Pynką, wdał się w rozprawę z Tatianą, z parobkami — dziwnie był odżywiony.
Wszystko to mimo jego wiedzy płynęło z jednej tej wiadomości, że Nitosławski się usunął, a panna Michalina była wolną.
Sam sobie potem wyrzucał marzycielstwo próżne i dziecinne — lecz oprzeć się wrażeniu nie mógł.
Matka znowu mu wspomniała, że może-by wrócił do Warszawy, aby nie zrywać stosunków, i tym razem Sylwan przyjął jej radę — przyzwalającem milczeniem.
— Tak — rzekł — wypadnie mi może pojechać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.