Zasiedziałem się zbyt długo. Dzień jeden przebywszy z matką, siadł na konia.
W salonie Zawierskich, gdzie już o wyjeździe na wieś mówić zaczynano, ciszej było niż w ciągu zimy, gości wielu ubyło. Panna Michalina wyglądała napróżno tego przyjaciela — za którym tęskniła. Usposobienie, z jakiem wyjechał, trwożyło ją; nie miała o nim żadnej wiadomości — smutek ją ogarniał, którego przyczyny nikt odgadnąć nie umiał.
Matka bardzo była niespokojna.
Wtem jednego wieczora — gdy się go najmniej spodziewano — wszedł Horpiński.
Szczęściem, że oprócz domowych nie było nikogo, bo panna się zdradziła ze swą przyjaźnią dla Sylwana nadzwyczaj żywo, wesoło wybiegłszy naprzeciw niemu.
Patrzącej na to matce — rumieniec oblał twarz na chwilę.
Horpiński witał wszystkich z równą uprzejmością serdeczną.
— Wyjechałeś pan od nas tak podrażniony jakiś — smutny, żem się o pana obawiała — odezwała się panna Michalina — i żebyś też dał znak życia! Wszak to wieki upłynęły?
— Mnie się szczególniej czas ten wydał długim — rzekł Sylwan.
— Gdzież pan byłeś? — spytała matka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.