— Na wsi — krótko odparł Horpiński.
Wchodzący kapitan Lurski, a za nim parę osób, gości powszednich — przerwali poufalszą rozmowę.
Ożywienie i wesołość panny Michaliny, z którą się wcale nie taiła — nie uszły oczów ciekawych. Lurski szczególniej, spostrzegłszy to — zaraz wyciągnął wniosek, że powrót Horpińskiego, mógł bardzo piękną pannę ożywić.
Złośliwy pasożyt — oddawna posądzał Misię o słabostkę dla — niemiłego sobie p. Sylwana.
Lurski nie krył się ze wstrętem do tego człowieka, którego wyższości nie mógł zaprzeczyć. Nawykły poufalić się z arystokracyą, wciskać się wszędzie, być przyjmowanym wszędzie, bo się jego języka i złośliwości obawiano — nie cierpiał Horpińskiego, niedającego się nadto zbliżać do siebie — niezapraszającego na obiady i podwieczorki — surowego, poważnego, a mającego na wszelki wypadek dosyć dowcipu, aby się obronić napaści.
Szkodzić mu było trudno — lecz ile razy mógł jaką przyjąć łaskę kapitan — czynił to z prawdziwą przyjemnością.
Nazajutrz, obiecywał to sobie — miał po mieście roznieść spostrzeżenie uczynione — iż pomiędzy tajemniczym Horpińskim a panną Zawierską mógł być zawiązek romansu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.