Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niezawsze... ale potrzeba nawykać do takiego okiełznania siebie.
— Oile ono możliwe — rzekł Horpiński. Młócić można zawsze — ale ani poezyi pisać, ani malować zawsze nie podobna.
Po chwili spojrzała panna Michalina na gościa swojego.
— Jeździsz pan w lecie wszędzie — rzekła — dla czego-byś do nas nie przyjechał? Pruszczyc postara się o polowanie, a ja o album i ołówki...
Są u nas takie stare dęby — że się same proszą do studyów.
Horpiński milczał z głową spuszczoną.
— Na wymówkę moję mógłbym to powiedzieć tylko — odezwał się pomyślawszy, — że ludzie i tak mi zazdroszczą dobrego przyjęcia u państwa i moich częstych odwiedzin: cóżby to było, gdybym ośmielił się na wieś pojechać!
— A panu to szkodzi, że ludzie się bawią, rozpowiadając sobie różne rzeczy?
Wtrąciła Michalina.
— Kiedy-bo to są nie rzeczy, ale niedorzeczności! — rozśmiał się Sylwan — i poruszył ramionami.
Dochodzę do tego, iż mi gotowi przypisywać zuchwalstwo — które kazałoby zwątpić o moim zdrowym rozsądku.