A! nie myślmy i nie mówmy o tem! — dokończyła, oczy zakrywając, Zawierska.
Wyciągnęła potem ręce do córki — i w niemym uścisku ją przyciągnęła ku sobie.
Misia nie mówiła długo nic.
— Niech się mama uspokoi — poczęła w końcu. Nie ma w tem wszystkiem nic groźnego. Horpiński nigdy ani pomyślał o mnie. Ja zaś — jeżeli się do niego przywiążę — to cóż! Nie pójdę wcale za mąż i będziemy tylko parą dobrych przyjaciół. Bo, że pochodzenie jego nie odejmie mu u mnie ani odrobinki tego uczucia, jakie mam dla niego — to — mamciu!... niestety — rzecz pewna!
— Uczucia!... powtórzyła Zawierska rozpaczliwie.
— Mamciu! ani słowa więcej! Wierz mi, że niedorzeczności nie popełnię, a on prędzej uciecze od nas, niż się zbliży. — Nie mamy się czem trwożyć — niech sobie życie dalej tak płynie, jak płynęło... i...
Położyła palec na ustach...
— Nikomu o tem ani słóweczka!
Wstały obie i smutne poszły do babci, która tego dnia ciągle je przy sobie mieć chciała.
Panna Michalina starała się być taką, jak dni powszednich, i nie zdradzać się z tem, co nosiła w duszy. Zawierska na wyjazd i rozstanie ze staruszką składała widoczny swój smutek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.