Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

jak dziecię, i wieśniaczka chwytała, przymierzała, przyglądała się sobie w zwierciadełku — oczy jej pałały, usta się nie zamykały.
Tatiana prorokowała, że tej nocy spać nie będzie; dziewczę żądało tylko, aby jej to wszystko włożyć pozwolono pod poduszkę.
Ta radość kupiona tak tanio — i Sylwana chwilowo odżywiła, a matka za wychowanicę, do której się tak przywiązała, niezmiernie mu była wdzięczną.
Nazajutrz wrócił smutek na twarz starej, widok syna dawne myśli wznowił. Myślała o jego przyszłości. Siwe włosy ją przerażały.
— Takie życie, jakie ty teraz prowadzisz — poczęła — nie zdało się na nic, a ja jestem temu winną. Lepiej niech się ja męczę, niżbyś ty tak marnie miał przepadać.
Po co tobie się odrywać do starej baby, do Rusinowego Dworu? na dwóch stołkach siedząc, nigdy nie będziesz szczęśliwym. Mieszkaj tam, a żeń się, żeń.
— Nie myślę o tem wcale — rzekł Sylwan — kobieta, którejbym ja zażądał — pewnieby mnie nie przyjęła, a taka, coby mnie chciała — trudno, aby mi się podobała! Jestem już za stary!
Sprzeczali się tak chwilę; matka obstawała przy swoim, nieustępując. Horpiński zmilczał.
Przez całe dnie, ile się razy spotkali, ona po-