wzdychających do jej ręki — znalazła się osamotnioną nagle; Zawierska także. Potrzeba było wzywać i prosić, aby kto przybył z radą.
Oskarżano Pruszczyca nieszczęśliwego, narzekano bez miary — i na tem się kończyło.
Zawierska, chociaż z łóżka wstała i przechadzała się, wybladła i zmizerowana — była jeszcze słabą; Misia unikała nawet mówienia z nią o interesach. Na rozmaity sposób potajemnie starała się coś robić, aby przynajmniej nie pogorszyć położenia. Szukała człowieka do pomocy matce i sobie — znaleźć go nie mogąc.
Taki tu był stan rzeczy, gdy jednego dnia zrana oddano Misi bilet, na którym wyczytała nazwisko Sylwana Horpińskiego.
Porwała się z okrzykiem, wołając, aby natychmiast proszono go do salonu, a sama coprędzej zaczęła się na ranek ubierać. — Matka, która już wiedziała o gościu, przyszła do niej, niepewna jeszcze: czy się ma cieszyć czy trwożyć.
Na twarzy Misi malowała się radość.
— Mamciu — rzekła, całując ją — jestem pewna że ten mój — jak go ty nazywałaś — protegowany, będzie nam wielką pomocą. Przeczuwałam jego przybycie. Proszę cię, przyjmij go dobrze.
Sylwan, czekając, chodził po wielkim salonie pustym, którego okna na ogród i ukwieciony ganek wychodziły... Wszystko tu z dawnych czasów
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.