Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

tak było nietknięte, wspaniałe, poważne, iż mu się wierzyć nie chciało, że się to wstrząśnięte już chwiać mogło.
Zaszeleściała sukienka — i Michalina pierwsza wbiegła żywo z wyciągniętemi do gościa rączkami, z twarzą prawie wesołą, choć na niej widać było ślad cierpienia.
Zmierzyli się oczami.
— Prawdziwy dowód przyjaźni — zawołała — gdy się przybywa, jak pan — w czarną godzinę! Wszak pan już wiesz?
Horpiński głowę pochylił.
— I wistocie dlatego przybyłem — rzekł — aby, choć wielce nieudolne, ofiarować usługi moje. Na coś zawsze się przydać mogę.
Michalina wskazała mu krzesło.
— Naprzód się nam pan przydasz bardzo, bo będziemy mieli z kim razem boleć.. i obmyślać, co na przyszłość postanowić mamy — zaczęła Michalina. — Nieszczęście to, które matkę moję szczególniej boleśnie dotknęło — spadło na nas, jak grom z jasnego nieba, i dowodzi, że przy najlepszem sercu i chęciach można zgubić — gdy się pragnie ocalić.
— Pruszczyc nas oszczędzał, milczał, pokrywał, taił — i systemu tego trzymał się tak długo, aż się wszystkie wyczerpały środki. Wcześniej ostrzeżone, powoli mogłyśmy się ratować — dziś!