chmury biegły porozrywane. Lublana i pies wyprosili się za drzwi, żeby powietrzem odetchnąć, bo w dziupli zaduch była straszny.
Rusa na tym gruncie swoim zdawała się siły odzyskiwać i młodnieć. Poruszała się żwawiej, czuła się tu panią. Dąb służył jej za schronienie tylko; dokoła miała resztę gospodarstwa. Ognisko, z kamieni ułożone, zasłonione było ogromną powaloną kłodą, trochę niżej, w ziemi wykopana i zakryta suszą, była śpiżarnia; każdy kątek znała tu i umiała z niego korzystać. Gdzieindziej siadała wieczór a rano, u pni różnych miała swoje schówki na łuczywo, podpały, drzewka.
Niewiele czasu potrzeba jej było na zrobienie ognia; do wody w dole prowadziła ścieżka; garnek nastawiła prędko i widocznie dumną była, że sobie tak radzić umiała. Napróżno Lublana pomagać jej chciała, wskazywała jej milcząco, aby odpoczywała i nie troszczyła się o nic. Dziewczę się przypatrywało ciekawie.
W tem Łysek uszy nastawił i szczeknął tak dziwnym głosem, jakby wytropił zwierzynę. Chciał się już rzucić w las, gdy Rusa zerwała się od ognia, wołając na Lublanę, aby go zatrzymała, a bodaj na pasek wzięła, lub w dębie zamknęła. Dziewczyna, choć nie bardzo zrozumiała dlaczego to miała zrobić, była posłuszną. Łysek, choć się z całych sił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/102
Ta strona została skorygowana.