Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

wyrywał, musiał, pociągnięty gwałtem, pójść do dziupli.
Rusa tymczasem znikła, zbiegłszy w krzaki, głos tylko jej słychać było, jakby nawoływała, a po chwili ukazała się, idąc spokojnie i wiodąc za sobą powoli, ostrożnie kroczącą łanię. Szło dzikie to stworzenie, posłuszne głosowi jej, ale strwożone, z podniesioną głową i uszami podniesionemi, oczyma ogromnemi zdziwionemi spoglądając na Lublanę. Ujrzawszy ją, stanęło w miejscu i niecierpliwie nogami o ziemię stukać zaczęło prychając. Poza łanią widać było małych koźląt jej parę, które za matką szły, ale cisnęły się i do niej i do siebie ze strachu.
Rusa miała już w fartuchu jakieś po drodze czy w miejscu uzbierane ziele, które, łanię po głowie pogłaskawszy, rzuciła przed nią, a gdy ta jeść zaczęła, poszła z garnuszkiem trochę jej mleka udoić, w czem dwoje koźląt przeszkadzało zazdrośnie i jedno z nich zabrało się bić Rusę głową, co ją rozśmieszyło.
Lublana patrzała na to dziwne widowisko, milcząc, zdaleka.
Trafiało się wówczas nieraz, że zabrane z gniazd młode zwierzęta, przy chatach hodowano, lecz tak oswojonej łani nie widziała w życiu. Piękna była, silna, patrzała dumnie i raz ośmielona pogłaskaniem Rusy, już obawy nie okazywała. Podrzuco-