Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

dają; kruk czasem do mnie przylata i jaki dzień na dębie wysiedzi, ale temu wolność milsza niż ja....
Na potwierdzenie tych słów, gdy zasiadły do jadła, z poblizkich gałęzi ptactwo się natychmiast zlatywać zaczęło, krążyć do koła i obsiadać, wrzaskliwie dopominając się należnej jałmużny.
Tymczasem wieczór nadchodził, w lesie mierzchło prędko, i Rusa, ogień popiołem otuliwszy starannie, aby żar do jutra pozostał, gościę swą na nocleg do dziupli poprowadziła. Łyska też, z obawy, aby łani nie tropił i nie zaczepiał, Lublana ze sobą wziąć musiała.
Puhacze zaczynały się odzywać, jak nocne straże po drzewach, gdy Lublana, której po głowie na jawie sny dziwne krążyły, usnęła głęboko na twardej pościeli.