Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Mirek się zebrał z lasów swych wyjrzeć trochę ku ludziom, spodziewał się zobaczyć kędy Lublanę, albo o niej co posłyszeć. — Zbliżało się wiosenne święto, — topienie Marzanny, — które wesoło i uroczyście w okolicy obchodzono.
Jak na Kupałę zbierały się gromadnie na nie dziewczęta, a drugą gromadą chłopcy, i choć z sobą się nie mieszano jak innych świąt i innych dni, wyzywano się słowy i pieśniami. Kto się weselić chciał, ten mógł.
Myślał Mirek, niemieszając się do zabaw, przypatrzyć im się zdaleka. Rano tego dnia, ustroiwszy się jak na święto, dwóch tylko wziąwszy z czeladzi, wyjechał ku Rybakom, najbliższej osadzie, kędy w stawie Marzannę zawsze topili.
Niedojeżdżając do stawiska, po drodze mu przypadały różne osady, z których dziewczęta i chłopcy ciągnęli także na obchód wesoły. W Bodniarzach trafił właśnie na to, gdy nade drogą bałwana chłopcy śmiejąc się, wiązali, którego miano potem,