Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

mu, na dziewkę patrzeć, a choćby się swatać? Do chaty, gdzie dziewka jest, jak do młyna: kto pierwszy zajedzie, ten miele.
— Tylko, że jednemu się zmiele, a drugiemu skrupi — odparł Dębor złośliwie.
— Niewiadomo komu — odrzekł Mirek.
Po chwili milczenia, Dębor popatrzywszy, dodał:
— Słuchaj Mirek, na mnie się nie złość: nas obu z grochem odprawią. Jest tam ktoś od nas silniejszy, co ją weźmie, a może i wziął.
Mirek spojrzał ciekawie, a Dębor dodał:
— Leszek tam, słyszę, pojechał. Tur ten, który, byle gdzie liczko zaświeciło, do swojego stada zapędza. Tylko mu to pono na złe wyjdzie, i nie wiem czy miał czas Lublanę chwycić, bo mu Ryży i Przemko ziemie zajechali.
Ryj tam jechał z jakąś do niego wieścią, do Ryżcowej zagrody — a nie wiem z jaką.
Pewnie dziewczynę porwał i uprowadził.
Rozmawiali tak, gdy tążsamą drogą, naprzeciw jadący noga za nogą, pokazał się Myszka, którego oni obaj znali, że też do Ryżca zajeżdżał, kusząc go o córkę. Ten nietylko wiana żadnego nie chciał, ale okup się duży dać ofiarował. Człek był średnich lat, trzy żony już miał, które mu, skutkiem jakiegoś uroku, wszystkie prędko pomarły. Żadna teraz za niego iść, i żadnej mu dać nie chciano, choć człowiek bogaty był bardzo i serca miękkie-