Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

Sam dobrze niewiedząc po co, pędził na miejsce, a w oczach ma się ćmiło i mąciło, tak, że koniem-by był nie pokierował, gdyby on sam drogi nie znał, którą wiele razy chodził.
Wpadłszy aż we wrota i dopiero psy ujadające posłyszawszy, konia pohamował. Skoczył z niego prędko, do izby biegnąc, a wołając:
— Gdzie Ryżec?
Ryżec od śmierci córki siedział w małej świetlicy na ławie, jak wkuty. Ludziom do siebie przystępu nie dawał. Nosili mu jeść i pić, spał zmorzony, na stole głowę położywszy, na pytania klątwami i pędzaniem odpowiadał. Baby w drugiej komorze odczyniały, kurzyły zioła, szeptały, myśląc, że odpędzą licho: nic nie pomagało. Gdy Mirek wpadł do izby, Ryżec głowę podniósł, popatrzał nań dziko i odwrócił się.
— Ojcze, co z wami? — zawołał Mirek.
Coś zamruczał stary, jak klątwę; nie chciał mówić.
Mirka gniew porwał wielki.
— Otóż wam kneziowskie gody, dla których córkę jedyną zgubiliście — oto wam wesele! Pędzaliście swaty nasze, nikt wam dobry nie był. Kto ją zabił, jeśli nie wy!
Na te słowa, z wielkiego żalu wyrzeczone, zerwał się Ryżec z ławy, stół stojący przed sobą wy-