Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

wrzał przeciw ojcu, Leszkowi, duchom złym i całemu światu.
Wtem Ryżec zamilkł i począł inaczej, głosem spokojniejszym:
— Rusa mi powiedziała — nie utopiła się może, odratował ją kto! Gdyby ją prosty rybak z wody wyciągnął a oddał mi ją — prostemu człeku-bym ją za żonę dał, byle go chciała, aby tylko żyła.
Wszystkie bogactwa moje!
Tu mu na myśl przyszedł Leszek — i dodał:
— Jej niéma, a i moje bogactwo Leszek jak wiano zagarnął.
— Jej wiana nie było trzeba! — zawołał Mirek.
— A mnie dziś bogactwo na nic! — dodał Ryżec.
Obaj teraz z sobą zgodni tak byli, iż Mirkowi się nad Ryżcem coraz większy żal zbierał. Chłopiec przybliżył się do starego i w rękę go pocałował. Chciał ztąd jechać, bo mu w tej chacie duszno było i piersi ściskało. Ryżec go zatrzymał; nie chciał sam zostać.
— Wiesz — odezwał się pocichu — tu na tym stole przespałem już kilka nocy. — Przychodziła do mnie we śnie, jak żywa. Co znaczy taki sen? Gdy się zbudzę, wierzyć nie mogę, żeby jej nie było. Zdaje mi się, że we drzwiach ją zobaczę. — Czekam.
Umarli gdy się śnią, to inaczej. Rusa toż niewierzy w Wodnice. Nieprawda co ludzie prawią,