Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Leszkowy gródek nad bystrą rzeką i błotami siedział w lasach. Warowny był tak, że gdy mu już niejeden raz zajeżdżano ziemie wszystkie, on się w nim trzymał, wycieczki z niego robił, i nieprzyjaciołom się nie dawał. Tysiąc ludzi mógł w jego wałach zamknąć i kilka miesięcy ich żywić z zapasu, który miał zawsze. Znaczną bardzo przestrzeń pagórka na wyniosłym brzegu obejmowały wały wysokie, niedostępne, zewsząd wodą oblane, która i zimą nigdy dobrze, dla ciepłych źródlisk, nie zamarzała. Wązka hać prowadziła na gród po moście, który łatwo było rozrzucić i postawić.
Ciągle wojując to z braćmi, to z sąsiadami, Leszek gródka swojego pilno strzegł, bo to było legowisko jego, w którem się czuł najbezpieczniejszym.
Latem i zimą ludzi nie rozpuszczał nigdy, a wrota nie stały otworem, choć ze wszystkiemi w pokoju był; podejrzywał każdego, nie wierzył nikomu. Podstarzały już, choć żon miał wiele i córek z nich dosyć, syna się nie doczekał żadnego, a choć baby różne na to wymyślały leki, nie pomagało nic.