Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Mówiły mu. — A no! wstawąj-że gnuśniku! Co tobie? A toć wiosna! — a toć ciepło! a toć gędźba z końca w koniec świata: a ty leżysz i nie słuchasz i nie skaczesz? Bogi cię pokarzą, bo niedarmo dają radość, tylko, by się nią wszelkie stworzenie upiło.
Chłopiec nie rozumiał, ani się ruszał.
Ptactwo widząc, że go nic rozbudzić nie może, z ostatniej gałęzi zwieszonej nad jego głową namyślało się już: czy nie zeskoczyć na ziemię, aby mu się przypatrzeć bliżej. Wróbel jeden strzepnął skrzydłami, najeżył się i miał już zlecieć, gdy... w dali zatętniało.
Było cicho dotąd w okolicy, bo naokolusieńko ani człowieka, ani chaty, ani ogniska, ino las, ino łąki, i droga błędna, która tędy nie wiedzieć zkąd szła i nie wiedzieć dokąd wychodziła.
Słychać tylko było jak się lasy kołysały w powietrzu powoli, jak gdzieś strumyk bełkotał, bo się jeszcze dobrze mruczeć nie nauczył, jak muchy mówiły modlitwy i pszczoły łajały trutniów, a ptactwo paplało co się w lesie dzieje.
Gdy na drodze zatętniało, umilkło wszystko; ciekawe wróble gromadą pierzchły naprzód od drzewa, zbiły się w kłąb i znowu pousiadały, ale na górnych gałęziach.
Patrzały na drogę.
Droga była wodami wyżłobiona, głęboka; więc