Na gródku życie szło, jako to za owych czasów zwykłem było. Jeżeli nie wojował Leszek, to ucztował, od rana do wieczora, czasem wesoło, czasem krwawo. Miał dzikie chętki, i gdy niedźwiedzia mu przywiedli żywego, parobkowi się z nim kazał borykać. Czasem tak kilku meszka pozrywał z głowy włosy ze skórą i pozamęczał ich na śmierć, póki nareszcie zręczniejszy za gardło go nie ścisnął tak, że ziepnął.
Gdy mu się to sprzykrzyło, siadywał Leszek u swych bab i dokazywał aż się rozlegało, ale tam męzkiej stopie ani oku dostać się nie było wolno. Rzadko bardzo kto go odwiedzał, bo z mnogą dalszą i bliższą rodziną źle był Leszek, a z obcych niełatwo się kto ważył. Trafiło się, że na gody przybyłych i więził i ścinał. Niejeden mu się wykupywać musiał, w gościnę przyjechawszy. Taki tylko którego się on bał, wychodził cało.
Trafiali się Pomorcy i Prusacy, kiedy na jaką napaść się zabierało, był bowiem Leszek, choć ciężki, panowania i ziemi chciwy.
Nie miał komu po sobie zostawić dziedzictwa, ale żądny był jaknajwięcej zagarnąć. W najgorsze dni, gdy nie było co robić, a kneź za stół siadł i podochocił sobie, stawał mu do boku Berzda, a Leszek rozpowiadał co mu się marzyło, jak będzie zawojowywał, zabierał, ścinał, wieszał, ziemię pustoszył, jeńców osadzał. Bajki takie prawił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/120
Ta strona została skorygowana.