Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem Berzda, komorę opatrzywszy, aby ich nie podsłuchał nikt, Dryję postawił przed sobą, sam w kącie na ławie siadł i, namyśliwszy się mówić począł.
— Chcesz ty mieć łaskę u Leszka?
— Pewnie!
— Masz ty rozum?
— Drobinkę.
— Otóż ja tobie powiem, trutniu jakiś, że ci się szczęście trafia!
Pomilczał trochę, bo wymowny nie był, i przychodziło mu ciężko dłuższą sprawę w słowa ująć tak, aby ogon nie był na przedzie, a głowa z tyłu.
— Ty wiesz, albo nie wiesz, gdzie my z panem jeździliśmy — ciągnął dalej. — Kneziowi się chce za żonę dziewczyny od Ryżca.
— E! Lublany! — rozśmiał się Dryja — a ktoby jej nie chciał!
— A ty ją zkąd znasz? — spytał zdumiony Berzda.
— Podpatrzyłem raz, gdy ze swemi dziewczętami płótno kładła na łące — rzekł Dryja — krasawica! Językiem klasnął; Berzda głową poruszył.
— Pojechaliśmy do Ryżca — mówił — poszła, powiadają, na koło, na Babie Pole. Czekamy. Co-to długo prawić? Wieczorem przynieśli odzież jej ze stawiska, powiadając, że się utopiła!
— A! — zakrzyknął Dryja — żal-że jej, żal!
— Inni powiadają, nie prawda, nie utopiła się,