uciekła z Rusą w las. Knezia okłamali, Ryj ją widział — słyszę. Kneź obiecuje ziemi szmat temu i łaski wielkie, kto mu Lublanę wyszuka i odda. Rozumiesz ty to, trutniu!
Dryja z nogi na nogę począł poskakiwać — kiwał głową.
— Weź sobie ludzi i jedź, a szukaj.
— Ludzi ja nie potrzebuję — rzekł Dryja.
— A jakże ją weźmiesz?
— Niech-no wyszukam naprzód — odparł Dryja — potem się siatka zarzuci i dziewkę weźmie jak w saku.
— Podejmiesz się tego? — spytał Berzda.
Pomyślawszy nieco, Dryja odezwał się: Tylko mi dajcie najlepszego konia, łuk najtęższy, oszczep dobry i toporek ostry.... sprobujemy.
— Na cóż tobie łuk, oszczep i topór do szukania dziewczyny! — spytał Berzda.
— Bo dziewczyny szukając, mogę znaleźć zbója, — odparł Dryja, a marnie ginąć nie chcę.
Niezmiernie zdawał się być rad ulubieniec Leszka, że tak prędko los mu sam nastręczył człowieka, jakiego potrzebował. Począł znowu obiecywać mu złote góry i głaskać go pod brodę, nieprzestając żartobliwie trutniem go nazywać.
— Jedź-że ty mi dziś — dodał — aby, gdy się Leszek spyta, można mu odpowiedzieć, że już sprawa ubita.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/127
Ta strona została skorygowana.