Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

Rozstali się, i Dryja z komory wyszedł trochę zadumany, ciągnąc zaraz ku stajni, aby sobie szkapę wybrać. Zobaczywszy go gawiedź, ciekawa się dowiedzieć o naradzie, pociągnęła za nim, ale z rozumnego Dryi nikt nic nie dobył, kiedy on sam powiedzieć nie chciał.
Tak i teraz się stało. Każdemu pytającemu dał odpowiedź inną, ze wszystkich drwił. Poselstwo, które mu Berzda zlecił, było dlań na rękę bardzo, bo — do czego się nie przyznał staremu, Dryja nie jeden raz lecz kilka, jeżdżąc na łowy, podkradał się pod chatę Ryżca i starał się Lublanę pochwycić na rozmowę, to u studni, to u płócien, to gdy wracała do chaty z ogrodów. Zuchwałego chłopca, choć hoży był i rozumny, dziewczyna cierpieć nie mogła. Dała mu odprawę pogardliwą, a raz go kneziowskim parobkiem przezwała. Nie mógł jej tego przebaczyć i rad był się pomścić Dryja; a oto mu się właśnie nastręczała zręczność potemu.
— Nie chciała mnie ta sroczka, będzie miała dziada z brodą rozczochraną — dobrze jej tak! Gdybym rok miał wietrzyć — znajdę ją, gdziekolwiek jest!
Nad wieczorem, gdy Ryj już wyciągał z ludźmi na zabory tych ziem, które bezpańskie być miały, drugiemi wrotkami, cichaczem, wysuwał się Dryja na koniku dropiatym, niepoczesnym, ale takim, co