i głód i chłód i chód niepomierny mógł wytrzymać. Znali się z sobą dobrze, bo Dryja na nim kilka razy sam jeden długie odprawiał podróże, i niejeden raz sypiali w zimie razem, tak, że koń pana, a pan konia zagrzewał.
Siedzenie na gródku już było Dryi dojadło bardzo. Z innymi równo gdy knezia doma nie było, zabawiał się wprawdzie podkradając pod parkany kobiecego dworu, a śmiechy strojąc z pańskiemi babami i dziewczętami; przecie mu nudno było w tem zamknięciu. Teraz mu się naraz uśmiechnęła swoboda — kraj szeroko otwarty, na dworze wiosna, pod nim dropiaty, oręż dobry, sakwy pełne. Czego miał więcej chcieć!
Ruszył sobie, nieśpiesząc, drogą ku zagrodzie Ryżcowej, myśli w głowie rojąc. Już było późno, ale jeszcze nie noc, gdy się znalazł u debry, w której Znosek mieszkał. Małego Ludka znał cały świat, wszyscy się do niego radzić chodzili: pomyślał sobie Dryja, że i jemu nie zawadzi nawiedzić wróżbita.
Ledwie podjechawszy w parów, zobaczył go siedzącego na progu lepianki, a przy nim na straży kozę czarną. Zsiadł więc z dropiatego i, dobywszy z sakwy białego kołacza, których kilka wziął na drogę, niosąc go w ręku z uszanowaniem, zbliżył się do człeczka i pokłonił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/129
Ta strona została skorygowana.