Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

tylko ponad nią sterczała głowa w kołpaku i widać było jak się obracała to w tę, to w tamtą stronę, wesoło poglądając. A musiały ją nieść nie własne jej nogi, bo tętniało kopytami, i głowa się sunęła żywo. Z poza niej sterczał kołczan i łuk do góry.
Człek jechał już nie młody a nie stary jeszcze, włosa ciemnego, oka czarnego, czoła nizkiego, z ustami w brodzie schowanemi. Choć ich widać nie było, wróble sobie mówiły, że się śmiał, bo w oczach było wesele. Nie zlękły go się.
Za tamtych czasów kto się śmiał, — nie zabijał.
Chłopak leżał na zakręcie, więc go jeźdźcowi widać nie było, i chyba nie słyszał jak koń stąpał, bo się ani ruszył. Wtem nadjechał stary, a gdy siwy nagle zobaczył człowieka na ziemi, skoczył w bok, żachnął się, aż o ścianę parowu uderzył, i byłby pana zsadził, gdyby ten nogami go nie objął tak, że go dokoła opasały.
Chrapanie końskie i głos człowieczy dopiero leżącego zbudziły: podniósł się, patrząc. Stary i młody uśmiechnęli się sobie.
— Mirku! a ty tu co robisz nadedrogą leżąc? zawołał nadjeżdżający.
— A no leżę i nie robię nic! — rozśmiał się Mirkiem nazwany. — A ty, Czaplo, kędy-żeś tu zawędrował?
— Ja! — począł z konia jeszcze ze strachu drżące-